Piersi twe pięknie wezbrane całowałem Włosy twe falowały rozrzucone w trawie Powietrze na amen samo się składało Czasem tylko uklękło na jedno kolano W modlitwie ważki nieruchomo stały Nad liściem zadumane czy nad sobą Z rozkazu serca ognia powietrza i wody Wchodziliśmy razem po gorących schodach Jak sarny spłoszone biegły nasze dłonie Bo za ręce nas prowadził biały topór słońca Obcinał gałęzie sosnom te strzelały w niebo Coraz bardziej szalone w ucieczce przed śmiercią I nagle wybuchła równina przed nami Szeroko otwarte oczy dziwiły się same Mówiłaś jak w gorączce pokazując dzwonki Że ich ślady prosto do nieba prowadzą