Gdy wypuści ich fabryka, kiedy biuro wolne da, kiedy szkoła nic im już nie zada. Miasto przed nimi i już na bank, będą wydawać się tak szczęśliwi jak w swoich snach. Nekrologi ich pieniędzy. Przez tysiące kas fiskalnych, jak brukowce drukowane. W błocie nad ranem utopią się. Od zmierzchu do świtu i jeszcze raz. Gęba tępa konsumenta, handlowe centra, puby i spa, piana szampana. Zysków owoce i kwiaty zła, jak made in China. Firmowe, nowe raje dla mas. Nekrologi ich pieniędzy. Zmartwychwstałych na korporacyjnych kontach na Kajmanach. Gdy podetną sobie żyły niewidzialne rynku ręce, gdy mydlana bańka pęknie, Olśnienie spłynie, co w sobie miał, co komu dał, ile był wart ten domek z kredytowych kart. Od zmierzchu do świtu i w ciągu dnia, po wyjściu z fabryk biur, banków, klas, by zło tu miało radość przesytu iluzje szczęścia i dobrobytu.