G.O.A.T., G.O.A.T., G.O.A.T. G.O.A.T G.O.A.T., G.O.A.T., G.O.A.T. G.O.A.T G.O.A.T., G.O.A.T., G.O.A.T. G.O.A.T G.O.A.T., G.O.A.T., G.O.A.T. G.O.A.T Często twierdziłem, że ten świat mnie nie rozumie Za mną lata pracy i niewiele zmian w sumie Moje cechy charakteru, jak wady odbiera kretyn Gadka z ludźmi to często spacer głuchego ze ślepym Pe tym niedostosowanym społecznie No co za świr, bo mam własne zadanie, bo mam własny styl Co niektórych wciąż boli Wymykam się spod kontroli Ten maniak bił się o swoje, tak jak każdy wojownik Nie składam broni Choć dawno wywalczyłem pozycje Sukces bierze się z pasji Sram na populizm, fikcję Magiera mistrzem, a jego biały dom był schroniskiem Kiedy jako bezdomny zakotwiczyłem fizycznie To dwutysięczny praktycznie podwójny przełom, milenium W drodze ku słońcu, to inni będą stać w moim cieniu Rap o cierpieniu, choć młody Werter miał wielkie plany Wyrok odraczał, niejeden dobry krążek z bitami Mówili ze pojebany No przecież nadal gadają Weszli by w moje buty to by wessało ich bagno A w drodze na dno, zabraliby tę swą nieporadność Nikt nie słyszał by krzyku, wszystko to marność G.O.A.T., G.O.A.T., G.O.A.T. G.O.A.T G.O.A.T., G.O.A.T., G.O.A.T. G.O.A.T G.O.A.T., G.O.A.T., G.O.A.T. G.O.A.T G.O.A.T., G.O.A.T., G.O.A.T. G.O.A.T