Minęło kopę lat, ten dziecięcy świat W nas żyje cały czas Beztroski byt dorosłych dzieci Nie ma to jak wrócić na stare śmieci Minęło kopę lat, ten dziecięcy świat W nas żyje cały czas Beztroski byt dorosłych dzieci Nie ma to jak wrócić na stare śmieci Na obrzeżach miasta zasadzone Osiedle całe skąpane w betonie Rodziny tutaj przydzielone Często wielodzietne, przez prezesów mieszkaniowych zrodzone Ludzkie epizody, budzące zgody, niezgody Po dzień dzisiejszy też nie rozerwalne przyjaźnie Wtedy to dopiero każdy miał wyobraźnię Małolaci głodni wrażeń każdy dążył tylko, do spełnienia swoich najskrytszych marzeń Nie zważając na konsekwencje Na pograniczu narażeń od najmłodszych lat snuły się anegdoty Matka powtarzała - ty nie pasujesz do tej hołoty Słuchać tego nie miałem najmniejszej ochoty Brałem klamoty i już biegiem na podwórze Żeleźniaki, maściaki standard niebylejaki Już jako dzieciaki nieźle sobie radziliśmy Na nogi postawiliśmy całą naszą okolice Proste, w szoku byli rodzice, kiedy to przynieśliśmy Do domów pierwszy zarobiony uczciwie hajs Jego sobie nie przywłaszczyliśmy, z nimi się dzieliliśmy Dla nas wszystkich była to nie lada gratka Wychowani na kartkach, dalej akcja wartka W szkole niejedna wpadka, na wywiadówkach Matka musiała wysłuchiwać tych wszystkich uwag na mój temat Dla przykładu później musiała mnie zrugać To jednak nie była metoda To ten rejon przede wszystkim mnie wychował Nigdy nie będę tego żałował, blok artystyczny, vis a vis Pekin Rodzice w pracy, pociechy zostawione bez opieki Minęło kopę lat, ten dziecięcy świat W nas żyje cały czas Beztroski byt dorosłych dzieci Nie ma to jak wrócić na stare śmieci Patrzę na zegar, w myślach cofam wskazówki Widzę moje osiedle z czasów podstawówki Wszystkie miejsca znajome, przy których czułem się malutki Duży skwer przed blokiem, z drzewem na środku rosnącym Tam rzucaliśmy się głogiem i wspinaliśmy wśród pnączy Z tym miejscem wiele mnie łączy, gdzie z kolegami zajarani Między klombami z betonu podpalaliśmy saletrę Nikt nie chciał wracać do domu jak jeszcze było przed zmierzchem Dni wtedy były beztroskie, a życie takie piękne Choć z roku na rok coraz bardziej świadome Coraz więcej chwil spędzanych poza domem Pierwszy zarobek i pierwsze szlugi spalone Pamiętasz ziomek? pewnie, że pamiętam Jak cieć z budowy deptał nam po piętach Karkołomne eskapady na budowę metra I fundamenty kościoła komu do szczęścia wtedy potrzebna była szkoła Kto wtedy chodził na lekcje kiedy dookoła były atrakcje większe To były dobre czasy, dobre czasy To było dobre miejsce, to było dobre miejsce Kiedy tak rejonem się przechadzam Myślami wracam przyglądam się chodnikowi Tu stawiałem pierwsze kroki To przetarte szlaki przez nasze nogi Z czasem asfaltem wylane drogi Co to były za czasy, donaldy za baksy Pod pewexem od cinkciarzy No i pierwsze bronksy - Warka w baryłkach na wagsach A na kolanach Asia cichodajka, życie to bajka Urwis myślał co tu zbroić i czasu nie trwonił Byle by pośmigać z ekipą na rollerkach Pyknąć w Warszawiaka, no i jakaś prywatka Małpka flaszka na zapojkę byle co Wtedy nikt nie wiedział co to koks Na topie była Samantha Fox i Sabrina Salermo Kolorofony, Unitra stereo, do północy zabawa Po powrocie w domu raban Starzy znowu założyli szlaban A koleżka na gigancie, trzeba było kopsnąć żarcie I z dnia na dzień, niespodziewanie Przywitało mnie dorosłe życie Lecz o dzieciństwie nigdy nie zapomnę To we mnie żyje, beztroski byt dorosłych dzieci Nie ma to jak wrócić na stare śmieci Minęło kopę lat, ten dziecięcy świat W nas żyje cały czas Beztroski byt dorosłych dzieci Nie ma to jak wrócić na stare śmieci Minęło kopę lat, ten dziecięcy świat W nas żyje cały czas Beztroski byt dorosłych dzieci Nie ma to jak wrócić na stare śmieci