Rodzinny dom przed laty opuściłem i z miasta, gdzie każdy każdego zna, jak stałem, tak przed siebie wprost ruszyłem, zdobywać świat – nieważne, gdzie i jak. Kazałem z forsy moc uszyć sobie garnitur szyk – błękitny mody szał, troskom śmiałem się w nos i marzyłem, by los artystą być, artystą być mi dał... Już widziałem, jak ludzie przed afiszem przystawali i powtarzali w głos: „Patrzcie, to jest on!” Już widziałem, jak portier ciężko dysząc, powstrzymywał tłum, który pragnąc mnie, parł ze wszystkich stron.... Uwielbienia szmer zmieniał bez ustanku w ósmy świata cud każde z moich słów, każdą z ról i gaf. Rosła ilość zer na mym koncie w banku, mogłem kupić fart, nie czekając na dobry losu traf... Zaproszeń stos przewalał się po garderobie, już widziałem dni, kiedy liczba ich dosięgała stu – czytałem je niedbale i myślałem sobie, kto zasłużył, bym obecnością swą zaszczyt sprawił mu... Byłem jednym z tych, w tym okrutnym fachu, co poznali smak pocałunków Muz, uwielbienia mas. Byłem jednym z tych, co nie czują strachu, kiedy zabrzmi gong i oślepi cię reflektorów blask.... Garnitur ten trzydzieści lat już noszę i szukam wciąż, nieważne, jak i gdzie, okazji, by zarobić parę groszy, nikt z moich ról nie śmieje się – prócz mnie. Pociągiem tłukę się w noc na chałtury, w walizkach dwóch od wielu mieszkam lat, komplet widzów w dwa dni, czasem kucharek łzy, to musi mi zastąpić sławy smak... I nie widzę wciąż ludzi przed afiszem, na mój widok nikt nie powtarza w głos: „Patrzcie, to jest on!” A już jeśli coś na mój temat słyszę, to od nowa znów stek złośliwych kpin, kpin ze wszystkich stron. żeby sławę mieć choćby przez godzinę, próbowałem już i błazeńskich fars, i ponurych dram. W końcu – pal to sześć – to nie moja wina, że publiczność wciąż nie docenia ról, które dla niej gram. Nie raz się tak składało, Że bez braw schodziłem, bo sławniejszy ktoś umiał przedtem już tłum wprowadzić w trans. Choć mnie się nie udało, zazdrosny nie byłem, taki mam już los, który nie dał mi wygrać żadnej z szans.... Kocham każdą z chwil w tym okrutnym fachu, gdzie spotyka się upokorzeń dno albo pełnię łask... żaden świata cud nie ma dla mnie smaku małej chwili, gdy ma oślepić mnie reflektorów blask…