Moje bardzo wielkie wino, i czerwone morze wódki, sprawiły, iż padłem na dywan, do szczętu lichutki. Umysłu wiedziony resztkami, tymi przemówiłem słowami: dywanie mój nieś, do Edenu weź. Tej nocy, ten raj, szeroki ma kadr. Od może do może, od Tatr do Tatr. Lecę nad województwami, raj zasłany ulotkami: na gwałt potrzebny winny! Kto winny? Inny! Lecę, wśród wścieklizny: śmierć wrogom golizny! Golizna - słowo do tańca brane, obłapiane i obmacywane. Najgłośniejsze kapiszony, strzelają na odpuście... Przesada z przesadą w złowieszczym to guście. Trzeźwieję... Koniec baśni, koniec nocki. Do gniazda wracam, gdzie powiat płocki. kominy jak minarety... Ląduję na ganku. Uwielbiam zapach benzenu o poranku. Tej nocy, ten raj, szeroki ma kadr. Od może do może, od Tatr do Tatr.