W dogasającym palenisku Iskra skwierczy Wzrok prapradziadka lśni od błysków Krwiożerczych. Pewnie podąża wśród uśpionych Za ofiarą A z nim, w ciemnościach przyczajony Mój praród. Na znak unosi w ciemne niebo Złomek kija I wali z całych sił gdzie trzeba - Zabija. W podbitym nocą koczowisku Ognie płoną Wzrok prapradziadka lśni od błysków Łakomych. Kroi pękniętym wzdłuż krzemieniem Tors człowieka, Wybrany ochłap nad płomieniem Opieka. Czeka aż palce mu oparzy Krew prawdziwa Zbliża dymiący kęs ku twarzy - Spożywa. W dogasającym palenisku Wciąż coś syczy. Wzrok prapradziadka lśni od błysków Magicznych. Wzdyma policzki, dmucha w popiół Jak natchniony, Obiema dłońmi w kościach kopie Zwęglonych. Spać mu nie daje znów, jak nieraz Rozkosz grozy. Palcem po skale tłuszcz rozciera - Tworzy. W zwierzęcych futer legowisku Coś się rusza Na prapradziadka łydką błyska Pokusa Pradreszcz mu cały świata zburzy Wizerunek Dopadnie, weźmie - i przedłuży Gatunek Źrenic mu nagły ruch łuczywa Blask rozszerzy, Na nicość w której coś ożywa - Wierzy.