Ujrzałem Kometę ze złotym warkoczem Zaśpiewać jej chciałem, lecz znikła mi z oczu Raz jeszcze błysnęła tam w drzewach, a potem zostały mi w oczach monety dwie złote Monety ukryłem pod dębem w szczelinie Nim znowu nadleci, nasz czas dawno minie Nas już tu nie będzie gdy ona powróci A chciałem komecie piosenkę zanucić O lesie, o trawie, o wodzie O śmierci, z którą nam, mierzyć się przychodzi O zdradzie, miłości, o świecie O wszystkich ludziach, co tu, na tej żyli planecie. Ruszają pociągi w niebieskie rozjazdy Pan Kepler ustalił im tam rozkład jazdy Odnalazł wpatrzony w gwieździste przestrzenie blask tej tajemnicy, co jest nam jak brzemię Cień wiecznie tajemnej reguły w przyrodzie Że tylko z człowieka się człowiek narodzi Że drzewem z gałęzią wciąż łączy się korzeń Krew naszych nadziei szybuje przestworzem Ujrzałem kometę na niebie szerokim, jak relief artysty z minionej epoki Sięgnąłem, by chwycić, zatrzymać przy sobie I naraz pojąłem, jak mały jest człowiek Jak posąg Dawida wykuty w marmurze wciąż stałem, czekałem Komety tam w górze Ech, pycho żałosna! Gdy znów błyśnie w drzewach nas już tu nie będzie. Kto inny zaśpiewa... O lesie, o trawie, o wodzie O śmierci, z którą nam mierzyć się przychodzi O zdradzie, miłości, o świecie.. Piosenka będzie to o nas i Komecie.