Odkąd dni, idziesz sam 
Ciągły ból, jak napięty łuk 
Ciągły pęd, cały świat u stóp 
Gwiezdny bruk kopyt niesie stuk. 

Martwy tłum, z mgieł wyziera śmierć 
W żyłach lód, już nie umiesz chcieć... 
Dławi cię czarny wąwóz dni. 
Noc jak wiersz, kolcem w duszy tkwi! 

Młode szumią liście, muskając strzechy chat 
Odbiegłeś stąd daleko, diabeł splątał trakt, 
Miasto cię zwiodło, blichtrem oszukał świat, 
Przegrałeś, przyznaj, przed rozdaniem kart!... 

Świta już, pusto dzwoni szkło, 
Dzwoni szkło... 
Gdzie twój żar, ufny oczu blask? 
Roztrwoniłeś, patrz, swój najlepszy czas... 
Piszesz, że żegnać się nie chcesz, 
W pętlę skurczyła się przestrzeń. 
Lecz za okno, bracie, spójrz jeszcze raz 
Isadorę śnieg rzeźbi w powietrzu. 
Tak, ta chwila, to teraz, żyłeś mocno i mocno umierasz!