Pierwszy września, trtydzieści sziewięć,
szósta rano,
Wawel, tu Karol w piątki chodzi do spowiedzi.
Dla niego ta katedra, polskie santuarium
stala się bliska, odkląd jest tu ksiądz Figlewicz.

To on już w Wadowicach zetknąl się
z Karolem, to on namówil Lolka, by mu słiżyl do mszy.
Potrafil mówić o Chrystusie z takim żarem,
że poruszył niezname struny w duszy chłopca.

Ale dzisiejszy ranek na wawelskim wzgóru,
te chwile, co nabiorą z czasem siły znaku,
są pełne lęku, wycia syrem, huku, kurz,
bo właśnie pierwsze bomby spadają na Kraków.

Popłoch, wszyscy uciekli.
Tylko ksiądz Figlewicz i Karol - znów ministrant,
pozostali sami. Prowadzę mszę jak protest wobec tych ran świeżych.
na ołtrzu oraz - Chrystus Ukrzyżowany.

Pootem Wawel zabiorą dla rządu Guberni,
Hitlerowski najeźdźca założy mu pętlę,
Lecztymczasem w katedrze trwa ciche misterium,
są słowa ewangelii i komunia święta.

W tej pierwszej mszy
wojennej jest trwałość kościola,
choć na zewnątrz jęk syrem
tłumi gryzący dym.
Choć Kraków poraniony
niemym krzykiem woła,
ksiądz Figlewicz i Karol
nie przerywają mszy.

Lecz gdy Karol wychodzil
po tej mszy z Wawelu,
choćbyś znał go już wcześniej,
mógłbyś go nie poznać.
W jednej tradicznej chwili stało sią tak wiele,
w jeho żiciu duchownym nastał nowy rozdiiał.