Wspomnienia trwają długo, wiadomo,
kiedy je pamięć zachowa, 
Warszawa w czasach mego dyplomu
nie była zbyt kolorowa.

Socjalistyczne dni bez litości
dłużyły mi się najczęściej,
miały najbrzydszy odcień szarości,
ale na szczęście, na szczęście..

Nad samą Wisłą teatr był, 
na szarość panaceum,
wdzięcznymi oklaskami lśnił
mój Teatr Ateneum.

Ten czas, jak sen, w pamięci mam
sen, który się nie prześni,
kiedy co wieczór biegłem tam,
by śpiewać Brechta pieśni.

Tu wyśpiewałem radość, żal
i krągły, jak z reklamy,
Powiśla niebem w siną dal
szedł księżyc z Alabamy.

I puszczał do mnie oko, i
zastygał nad mą głową,
jak gdyby chciał powiedzieć mi,
że wszystko mam przed sobą.

Gdybym miał użyć sporego skrótu
rzekłbym, chcąc prawdy być blisko- 
Warszawa w czasach mego debiutu
nie lśniła towarzysko.

Tłum zagoniony- do pracy, z pracy,
mrukliwy, z nosem w gazecie
i ludzie smutni, i jacyś tacy,
ale nie wszędzie, bo przecież...

Nad samą Wisłą teatr był,
głupoty mrok rozgarniał,
świetnymi pomysłami lśnił 
i błyszczał jak latarnia.

Ten czas, jak sen, w pamięci mam,
co serce rozwesela,
kiedy co wieczór biegłem tam,
by śpiewać pieśni Brela.

I rwał się z teatralnych sal
do Królewskiego Traktu
ten Pana Brela słynny walc,
ten walc na tysiąc taktów.

I puszczał do mnie oko, i 
zastygał nad mą głową,
jak gdyby chciał powiedzieć mi,
że wszystko mam przed sobą.

Ten czas, jak sen, w pamięci mam,
choć lat minęło wiele,
kiedy co wieczór biegłem tam,
by śpiewać Brechta z Brelem.

W pamięci sobie raz po raz
powtarzam takie słowa- 
to był mój teatr i mój czas,
który mnie ukształtował.

On dał mi pod stopami grunt,
pogląd na ważne sprawy,
mój teatr- najjaśniejszy punkt
na mapie mej Warszawy!