Ty pierwej mgły dosięgasz, ja za tobą w ślady Zdążam, by się w tym samym zaprzepaścić lesie, I tropiąc twoją bladość, sam się staję blady, I zdybawszy twój bezkres, sam ginę w bezkresie. A potem wzieram w oczy, by zgadnąć, czy dość ci Omdlenia, co się nogom udziela, jak szczęście, I dłonie twe, jak w paki, mnę w zdrobniałe pięście, By się w nich docałować twych chrząstek i kości. A one wypukleją na dłoni przegibie, Niby pestki owoców, zróżowionych znojem, I nieśmialym do ust mych garną się wyrojem, Zatajone w swej ciepłej od pieszczot siedzibie. Ich dotyk budzi wzruszeń zaniedbanych krocie, A ty, tuląc je w warg mych rozrzewnioną ciszę, Dziecinniejesz w uścisku, malejesz w pieszczocie, Chwila - a już cię do snu z lat dawnych kołyszę.