O, Magdaleno. Między obłokami, w trawie wysokiej i gęstej jak sen, pasą się źrebce twej ludzkiej ochoty. Ale nic jeszcze nie jest powiedziane przeciwko tobie i przeciwko Panu. W północnym kraju, gdzie przez całą zimę, aby nas rozgrzać, między bierwionami nad iskrą chłopski przytupuje piec, jedynie źrebce wierzgając, nad strzechą w czarnej zieleni zimowego nieba krwi swej weselny wybijają nów. A już na niebie dereniowe koła Wielkiego Wozu cyklinuje mróz. Sypie się trocin niebieska zadymka obłokiem, borem, po wiśniowy sad. W sadzie pod zaspą odchuchując kącik dla swoich bliźnich i dla zwierząt swoich, ludzie szerokie ballady na krosnach przędą z równiny zimowego motka. Przez sen, polarną czując w sobie krew, z rozmysłem płodzą ludzie i zwierzęta potomków swoich o cieple szerokim jak chlebowy piec. O, Magdaleno. W tym północnym kraju równym, jak skóra ściągnięta z bawołu, idą mężowie z iglastej zadymki. Za nimi koza - prawowity bóg ich bród niebieskich i siwych wąwozów, idzie obgryzać twe włosy i suknie. Już ci się przędą safianowe biodra i twój z siemienia obnaża się brzuch. A myśmy płakali, myśmy się martwili, od domu do domu po kropelce wina do dzbanów znosili, na nasze pod śniegiem pawie drużbowanie, na twoje wesele. Już w nich polarna porusza się krew i rozwiązuje się dla twoich synów w twych ciasnych źródłach kołysane mleko. Lecz nim w kołyskę zamieni się jesion, obmyjesz stopy ich słowiańskim synom, którzy polegli, z rozchylonej sosny pijąc szeroko rozlewaną żółć.