Rzecz to powszechna dosyć
W heterogennych sferach
Że jemu coś się wznosi,
A jej się coś otwiera.
  Czy temu winien Księżyc,
  Czy tym się żywią dzieje -
  Że jemu coś się pręży,
  A jej coś wilgotnieje?

Choć może dość niesmacznie
Zagłębiać się w te treści -
Kiedy już on z nią zacznie
- Ona go w sobie zmieści.
  I krzycząc wniebogłosy
  W ud go pochwyci kleszcze...
  On wkrótce ma już dosyć,
  A ona wciąż chce jeszcze.

We wstydzie potem brodzi
I On i Ona - troszkę,
Bo przecież nie uchodzi
Znać na tym świecie rozkosz.
  Bo kiedy raz jej już się
  Poddało i zaznało,
  To potem znów się musi
  I ciągle im za mało.

A świat ten, wszyscy wiedzą,
Nie dla rozkoszy stworzon -
Bo jest wieczności miedzą,
Uprzężą i obrożą.
  Kieratem i wędzidłem,
  Nieodkupioną męką -
  Wiedz o tym, gdy w malignie
  Po rozkosz sięgniesz ręką.

Poznałem ten dylemat
I nieraz w nocy krzyczę -
Gdy sił na rozkosz nie mam,
Na wieczność już nie liczę.
  Lecz żyć z nadzieją - znośnie,
  I na nią chwile trwonię -
  Że we mnie coś urośnie
  I znów mnie coś pochłonie!