Pucujesz gablotę od rana w niedzielę, 
Żeby się co tydzień pokazać w kościele. 
A wystarczy jedna nieuważna chwila, 
Żeby ta gablota kierowcę zmieniła. 

To ja, złodziej! To, ja złodziej!
Ja pędzę przed siebie w twoim samochodzie. 
Żuję twoją gumę, słucham twoich płyt, 
A twoja świadomość określa mój byt.

200 na godzinę, glina w radar pluje.
Już mnie nie dogoni, nawet nie próbuje. 
Jak znajdę swój koniec na przydrożnym drzewie, 
Zostawię ci auto na parkingu w niebie. 

To ja, złodziej! To, ja złodziej!
Ja pędzę przed siebie w twoim samochodzie. 
Żuję twoją gumę, słucham twoich płyt, 
A twoja świadomość określa mój byt.

Diabeł mi szykuje kocioł pełen smoły,
Bo ty byłeś smutny, kiedy ja wesoły. 
Przypali mi boki diabelskim palnikiem, 
Bo mu też zwinęli całkiem nową brykę. 

To ja, złodziej! To, ja złodziej!
Ja pędzę przed siebie w twoim samochodzie. 
Żuję twoją gumę, słucham twoich płyt, 
A twoja świadomość określa mój byt.

To ja, złodziej! To ja, złodziej!
Pogiąłem zderzaki w twoim samochodzie. 
A jak mi się znudzi ta twoja gablota, 
Puszczę ją do ludzi, będzie po kłopotach.