Teraz, kiedy leżysz w czółnie pod całunem Z obolem ojczyzny pod głazem języka Wszelka rozmowa jest już niemożliwa Bo wielka wrzawa po tej stronie rzeki Gasną subtelne odcienie milczenia Grzmot fajerwerków tłumi światła strunę Odpływasz w płaski wizerunek rycin, Który umiałeś być Panem Cogito, Miastem, pamięcią i śladem na śniegu Więc jakiż z Ciebie partner dla nas - żywych Niezakończonych, więc jeszcze wszechmocnych Nienasyconych piołunem zdobyczy? Będziemy zatem rozszarpywać schedę Słów przemyślanych, myśli przebolałych Każdy dla siebie, każdy podług siebie Tak się zbroimy Twoim arsenałem Przeciwko sobie i przeciwko Tobie Bo tylu nas przecież jest - a spadek jeden Zsiwiałe drzewo z korą krwi Marsjasza Pójdzie na opał traktatów o sztuce Wyjałowionych z pamięci i bólu Wierność skrzywdzonym, która nie przebacza Ale potrafi współczuć i rozumieć Przyjmie służbę w sztabach prokonsulów Co ulepione - będzie potrzaskane Co ukochane - spłynie w zapomnienie Co da się pożreć - zostanie pożarte Tylko żurawia krzyk trwogi nad ranem Obudzi czyjeś bezsilne cierpienie Jedyne Złote Runo czegoś warte